Rozdział 10: Droga "Route 66"

2025-05-11 19:20:00

pamiętnik konika podróżnika rozdział 10

Postanowiłem jednak wyruszyć w stronę Las Vegas. Zależało mi przecież na odnalezieniu Szmaragdowego Kryształu. Chrupek zasugerował, żebym udał się tam jedną z najbardziej znanych dróg w Ameryce - Route 66.  To trasa pełna historii awanturników i poszukiwaczy złota, którzy marzyli o odnalezieniu swojego szczęścia na Dzikim Zachodzie. Miałem nadzieję, że i mnie spotka jakaś niespodzianka na tej trasie!

Route 66, jest jak żywa legenda. Ludzie przemierzali ją od dziesięcioleci, a teraz to ja miałem okazję nią podążać. Z każdym kolejnym krokiem czułem się tak, jakbym odbywał podróż w wehikule czasu. Stare stacje benzynowe, przydrożne knajpki, neony które już pewnie nigdy nie zaświecą. I opuszczone miasteczka niegdyś tętniące życiem. 

Droga była pusta, a wokół rozciągała się tylko pustynia. Wygląda na to, że rzadko ktoś się tutaj zapuszcza. Chyba, że taki ktoś jak ja.

Przystanąłem, aby odpocząć. Na poboczu stał stary Ford Shelby Mustang GT500, rocznik 1967, z wielkimi oczami namalowanymi na przedniej szybie. Wyglądał jakby był żywcem wyjęty z jakiejś kreskówki. Czerwony niegdyś lakier pokryła gruba warstwa rdzy. Opony, a właściwie gumowe kapcie, dosłownie zapadły się w ziemię i obrosły trawą.

Podszedłem bliżej, zaglądnąłem do środka przez popękaną szybę. Tam wcale nie było lepiej. Wnętrze przypominało bardziej starą puszkę po konserwach niż elegancką limuzynę. Ze skórzanych foteli wystawały sprężyny, a kierownica i kokpit? To był istny obraz nędzy i rozpaczy. 

- Oj, Kolego, daleko to ty już nie pojedziesz. Ale jak chcesz, to skoczę na stację benzynową i kupię ci trochę oleju do twoich zaśniedziałych tłoków, co? - Poklepałem Staruszka po dachu. 

Tak bardzo rozbawił mnie mój własny dowcip, że nie byłem w stanie utrzymać się na czterech kopytkach ze śmiechu. 

Oparłem się o niego, gdy ku mojemu zaskoczeniu, poczciwy grat wydał z siebie zgrzytliwy, chrapliwy dźwięk, jakby próbował do mnie przemówić. 

- Rrrrrrrr, chrrrrrrrr! Hej, Mądrala! – zaskrzypiał głos, dochodzący spod maski. Podskoczyłem zdezorientowany. - Tak, tak, do ciebie mówię!

- Czy... Ty jesteś żywy? – zapytałem, nie dowierzając własnym uszom.

- Oczywiście, że tak! Jak sam zauważyłeś, jestem tylko starym, zardzewiałym samochodem, ale kiedyś śmigałem tą trasą pobijając wszystkie rekordy prędkości.

Brrr... brr... brum-brum-bruuuum! Silnik zaryczał, a z rury wydechowej wyskoczyły kłęby czarnego dymu. Powietrze zdominowała woń spalin. Dud-dud-dud-dud… Poczciwy Mustang telepał się na wszystkie strony, a każdy kawałek blachy skrzypiał niemiłosiernie. Nie wiem jakim cudem, ale ruszył z miejsca, pozostawiając za sobą smugę dymu. Tylni zderzak szorował o asfalt, aż w końcu całkiem odpadł.

- Wiesz co Młody? Mam ochotę na małą przejażdżkę. Muszę od czasu do czasu wpuścić trochę ropy w rozrusznik żeby mi silnik całkiem nie padł.

Samochód nie czekał na moją odpowiedź. Poszedłem za nim, bo co miałem robić? Tak, poszedłem, bo Mustang był w stanie wyciągnąć co najwyżej parę mil na godzinę.

Wlekliśmy się tak koło za kołem, kopytko za kopytkiem. Przed nami ciągnęła się prosta jak strzała Route 66, a ja czułem się tak jakbyśmy cofnęli się w czasie do lat 50-tych XX wieku. Przy drodze było pełno restauracji typu „drive-in”, moteli i sklepów ozdobionych wielkimi, kolorowymi neonami. 

- Eh, Młody, kiedyś to były czasy! - Mustang westchnął, z lekkim zgrzytem w silniku, jakby przypomniał sobie czasy swojej młodości. — Ta trasa, którą teraz jedziemy to była prawdziwa żyła złota! Miasteczka przy Route 66 tętniły życiem, a każdy zakątek tej drogi mógł opowiedzieć niejedną historię. Motele i knajpki miały swoją duszę. I oczy, które niejedno widziały... Turyści z całego kraju zjeżdżali się, by przejechać z zachodu na wschód, albo odwrotnie. I poczuć smak prawdziwej Ameryki!

- Widzisz tamten motel? - Mustang mrugnął kierunkowskazem w stronę "Starlight Inn Motel". - Kiedyś to był najlepszy zajazd w okolicy! Zatrzymywali się tu najwięksi aktorzy, muzycy, a nawet prezydenci! No, może nie wszyscy, ale ci mniej znani na pewno. Tchchchachacha! - Zaśmiał się, dławiąc się przy tym - Przepraszam, ale chyba układ paliwowy mi siada. O czym to ja mówiłem? Aha, spójrz na ten neon - Kontynuował sympatyczny “Old Timer” - Świecił tak jasno, że było go widać z odległości kilku mil. A ja... czasem wpadałem tu na potańcówki. Zawsze parkowałem przodem, bo wtedy błyszczałem w blasku jupiterów...

Może rzeczywiście kolorowy neon zapraszał zmęczonych przyjezdnych do środka. Może i ten motel był luksusowy, ale lata świetności miał już na pewno za sobą.

- ...o, a te knajpki to dopiero było coś! - odpowiadał dalej z entuzjazmem. - Na przykład tamta po lewej, “Blue Plate Diner”. Podawali tu najlepsze hamburgery i milkshake’i w całym stanie. Kierowcy ciężarówek, całe rodziny, młodzi zakochani parkujący swoje samochody tuż przy tamtym  oknie - wszyscy się tu zatrzymywali! Wieczorem można było usłyszeć dźwięki rock’n’rolla dobiegające z radia. Ludzie bawili się, śmiali i tańczyli pod rozgwieżdżonym niebem. A ja byłem świadkiem tych zabaw, stojąc w kolejce na myjni.

Mustang przyspieszył nieco, jakby ożył na wspomnienie dawnych czasów.

- I co się stało? - zapytałem, wyczuwając smutek w jego głosie.

- No cóż, czas jest nieubłagany - zacharczał, tym razem z cichym stukotem. - Zbudowano nowe autostrady, szybsze i wygodniejsze, a Route 66 zaczęła powoli popadać w zapomnienie. Miasteczka wyludniały się. Motele stały puste, bo nikt już ich nie odwiedzał. Z braku klientów knajpki i sklepy zamykały swoje drzwi na zawsze. A ja... ja  przestałem być potrzebny. Z dnia na dzień coraz rzadziej wyjeżdżałem na drogę, aż w końcu... .wrosłem w ziemię i zostałem tutaj.

Mustang, rozgrzany wspomnieniami o dawnych czasach, nagle przystanął i cicho westchnął W tle słychać było cichutki szum wentylatora.

- A wiesz, tutaj poznałem piękną Damę, która skradła moje tłoki i silnik... - powiedział, a jego głos wydawał się delikatnie drżeć.

- Serio? Opowiedz mi o niej! - zapytałem, podekscytowany.

- To była Chevrolet Corvette, rocznik 1970 - zaczął Mustang, a jego reflektory rozbłysły lekko, jakby wspominał najjaśniejsze dni swojego życia. - Żółta karoseria lśniła jak wschód słońca nad Monument Valley. Gdy sunęła z gracją po szosie - nie było nikogo, kto by się za nią nie obejrzał. Powietrze wokół niej pachniało najlepszym paliwem i francuskimi perfumami!

Mustang zamruczał cicho przypominając sobie dźwięk jej silnika, który brzmiał niczym symfonia Bethoveena.

- Spotkaliśmy się na jednym z dorocznych zlotów samochodowych. Kiedy ją zobaczyłem, świat przestał dla mnie istnieć. Zajechałem tuż obok niej, próbując zwrócić na siebie uwagę. Oczywiście, nie byłem taki zardzewiały jak teraz - powiedział z nutką dumy w głosie. 

- I co? Zauważyła cię? - zapytałem, pochylając się do przodu, bo byłem bardzo ciekaw co było dalej. Wiadomo przecież, że miłość to temat, który zawsze wywołuje dreszczyk emocji.

- Oczywiście, że tak! - odpowiedział Mustang, wyraźnie zadowolony z siebie - Byłem wtedy w najlepszej formie! I z tego co mi mówiono - byłem bardzo przystojny. Ale teraz... no cóż, lata świetności mam już chyba za sobą. W każdym razie spojrzała na mnie tymi swoimi pięknymi reflektorami. A ja poczułem, że moje tłoki pracują dwa razy szybciej.

I zakochałem się. Ona we mnie też. Przejechaliśmy razem setki kilometrów. Całą Route 66, od Chicago aż po Santa Monica w Kalifornii. To były niezapomniane chwile. Śmigaliśmy przez pustynie, góry i miasta, zawsze razem, zawsze obok siebie.

- A co się wydarzyło później? - zapytałem, zauważając, że jego głos staje się coraz bardziej melancholijny.

- Hmmm, wiesz jak to jest, Młody... - Mustang westchnął ponownie. - Jak to w życiu. Bywa, że drogi czasem się rozchodzą. Corvette miała swoje plany na przyszłość. Marzyła o najlepszych wybiegach w Indianapolis, a ja... zostałem tutaj, na Route 66. Widziałem nie raz jej zdjęcia w czasopismach branżowych. Reklamowała płyn do spryskiwaczy, innym razem dywaniki samochodowe. A jeszcze innym targi motoryzacyjne w Nowym Jorku. 

Ale zawsze będę pamiętał te dni, kiedy razem przemierzaliśmy tę drogę, a każdy kilometr był pełen radości i przygód. Nawet teraz, kiedy moje części ledwo trzymają się na miejscu, czuję się znów młody wspominając moją Corvette. 

- I co? Tak po prostu odjechała? - Było mi przykro, że tak właśnie zakończyła się historia Wielkiej Miłości.

- Odjechała. Do dziś wysyłamy sobie życzenia na Święta. Obiecałem, że kiedyś ją odwiedzę. Powiem ci Młody, że słodka Corvette całkiem nieźle się trzyma. Słyszałem, że regularnie odwiedza lakiernika, więc nie jest taka zardzewiała jak ja. Ale wiesz co? — powiedział Mustang, starając się aby ton jego głosu brzmiał pogodnie. — Chociaż teraz już nie mogę śmigać po drodze jak kiedyś, to cieszę się, że cię spotkałem.

- Ja też się cieszę, że podzieliłeś się ze mną swoimi wspomnieniami - Byłem naprawdę wzruszony.

- Wybacz mi Chłopcze, ale ja już więcej nie pojadę. Dalej musisz iść sam. I tak ujechałem spory kawałek jak na swój wiek.

- Dziękuję Ci za czas spędzony razem. I przepraszam, że na początku naśmiewałem się z ciebie.

- Rozumiem. Też miałem kiedyś tyle lat co ty i wydawało mi się, że świat należy do mnie. Zadzierałem nosa wysoko, bo myślałem, że zawsze będę młody. Jak widzisz - bardzo się myliłem. Pamiętaj, że prawdziwa wartość nie tkwi w tym jak wyglądamy i czy jesteśmy piękni, silni albo szybcy jak błyskawicai. Naszą wartością jest to, co możemy zaoferować innym. I czy jesteśmy gotowi podzielić się z nimi swoim doświadczeniem, mądrością i... sercem.

Może nie powinienem Wam tego mówić, ale łzy pociekły mi po pyszczku. Otarłem je dyskretnie kopytkiem żeby stary Mustang nie uznał mnie za mięczaka.

Kto by pomyślał, że spotkam gadający samochód na środku Route 66! To była zdecydowanie jedna z najdziwniejszych, ale i najzabawniejszych przygód, jaką do tej pory  przeżyłem.

Kiedy ruszyłem dalej, z nieba zaczęły spadać drobne krople deszczu, a w powietrzu unosił się dziwny zapach – coś jakby mieszanka mokrej ziemi, kwiatów i…..ropy. Droga zrobiła się śliska, a ja musiałem uważać, żeby nie poślizgnąć się na mokrym asfalcie. 

Zapadł już zmrok, gdy nagle wyrosło przede mną, nie wiadomo skąd, coś dziwnego. A była to  wielka, kolorowa krowa! Tak, dobrze czytacie, krowa! Stała tam, na środku pola, świecąc na różowo, żółto i zielono. Moje biedne oczy raziła jaskrawa, migająca poświata.

W pierwszej chwili pomyślałem, że to może fatamorgana. Znajdowałem się w końcu na pustyni i byłem już bardzo zmęczony. Podszedłem bliżej, oślepiony mocnym światłem. Przymróżyłem oczy i zobaczyłem, że to tylko stary neon, który należał kiedyś do jakiegoś motelu. Wyglądało to naprawdę absurdalnie. Otrzepałem się i przystanąłem na poboczu, aby poskubać trochę trawy. Tuż obok zobaczyłem, że coś lśni i ma szmaragdowy kolor! Juupi! Podziękowałem w myślach poczciwemu Mustangowi, bo to dzięki niemu trafiłem aż tutaj. Schyliłem się, by podnieść świecący kamień, gdy z krzaków wyskoczył kojot! Przestraszyłem się nie na żarty, a on wydawał się również zaskoczony moją obecnością. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, zastanawiając się, kto pierwszy ucieknie. W końcu to on pierwszy zdecydował się na odwrót i zniknął w zaroślach, zostawiając mnie samego. Ponownie schyliłem się po błyszczący skarb, ale okazało się, że to tylko fragment rozbitej butelki.

A więc Chrupek miał rację. Muszę pogalopować do Las Vegas. Może tam będę mieć więcej szczęścia, jeśli chodzi o poszukiwanie Szmaragdowego Kryształu. 

Ponieważ noc zbliżała się wielkimi krokami postanowiłem skorzystać z zaproszenia neonowej krówki i postanowiłem spędzić noc w motelu o wdzięcznej nazwie “MUUUUU-tel”

Autor:Galloping Kids